Łączna liczba wyświetleń

Wygnańcy a Potępieni~

Książka z czasów gimnazjalnych - prototyp. Opowieść o ludziach i Upadłych.



††~ PROLOG ~††


    Siedemnastoletnia Hope po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni w swoim życiu doznała takich emocji.  Przeżyła, oczywiście w pewnym sensie, coś, co zdarza się zwykłemu człowiekowi jeden jedyny raz w jego życiu. Mianowicie śmierć. Co gorsza – jej własną.
    Nie mogła się ruszyć. Jej ciało stało się kompletnie bezwładne, a na oczy wstąpiła mgła przemieszana z umiarkowanymi odstępami czasu, w którym to pojawiały się małe kolorowe plamki, a po nich była już tylko ciemność.
    Czuła się bezradnie i podle. Impulsy z mózgu nie docierały do jej nóg ani rąk. Próbowała poruszyć ręką. Nic. Głową – to samo. W powietrzu czuć można było wyłącznie zapach benzyny wydobywającej się z samochody, nieprzyjemnego dymu, a także swąd palonych ciał jej przyjaciół. Ten odór przyprawiał ją o mdłości, ale to nie było najgorsze. Kątem oka, które chwilowo odzyskało ostrość, spojrzała dookoła na tyle, oczywiście, ile mogła. Nie dało się zignorować krwi na pasach i zbitych szybach od strony kierowcy i pasażera z przodu. Czerwona gęsta ciecz pokrywała również ręczny hamulec zaciskany przez, silną niegdyś, a dziś odrętwiałą i drgającą rękę Damiena. Oczy miał zamknięte, aż silnie zaciśnięte z otępiającego bólu. Ze skroni sączyła się krew.  Słyszała jego nierówny oddech i zanikające bicie serca, które jako jedyne, oprócz jej, nadal funkcjonowało. Cassie siedząca z przodu spoglądała na nią swoimi przerażonymi, martwymi oczyma. Zaszklone i niewidzące napawały strachem biedną Hope. Na policzki Cassie spływały krwawe, pojedyńcze łzy barwiące po drodze jej złote kosmyki przylepione do twarzy. Głowę miała pod nienaturalnym kątem, kark okazał się złamany. Brudne ciało mieszało się z posoką zarówno dziewczyny, jak i Damiena siedzącego obok.  Niemal cała prawa strona jej twarzy była mocno poparzona, co wyglądało okropnie oraz przyprawiało dziewczynę o ciarki na plecach. Krew leciała także z poszarpanej szyi, a dokładniej z dwóch dziurek na tętnicy biedaczki. Wyglądało to tak, jakby jakieś zwierze rozerwało jej gardło. Zdziwiło to Hope. Skąd bowiem ta rana? Nie powstała z pewnością w tym wypadku. Jak długo leżała tak, bezwładnie i nieprzytomna?
    Nadal nie docierało do dziewczyny jak mogło do tego wszystkiego dojść. Czym ona i jej przyjaciele sobie zasłużyli na taki los? Dlaczego nie potrafiła przekonać ich, aby jednak nie decydowali się wyjeżdżać tej nocy? A co najważniejsze- dlaczego nie zaufała samej sobie i zignorowała przestrogi?
    Te pytania krążyły jej po głowie. Nie rozumiała, nie chciała rozumieć. Bezsilnie próbowała zmusić swój umysł do trzeźwego myślenia oraz wstrzymywać łzy, które cisnęły jej się usilnie do oczu. Bała się. O siebie, o swoich najbliższych. Właśnie uświadomiła sobie, że to koniec. Nigdy więcej nie porozmawia z Samem, nie pokłóci z Micki'em. Nie poplotkuje z Cassie. Straciła ich. Bezpowrotnie.
    Hope ogarnęły mdłości, nie wspominając już o przeszywającym bólu głowy spowodowanym wstrząsem mózgu oraz niewymownym piskiem i dzwonieniem rozbrzmiewającym jej w uszach. Ogromne zmęczenie wzięło górę.  Wszystko zdawało się być takie odległe i mało ważne…





††~ ROZDZIAŁ PIERWSZY ~††


     Ciepłe promienie słoneczne oświetliły łagodnie wnętrze pokoju Hope Tiernan. Jasnoniebieskie ściany oblało przyjemne światło padające zza mandarynkowych rolet zwieszonych na okna, zasłaniając od zewnątrz pomieszczenie. Ubrania leżały naszykowane na krześle przy hebanowym biurku w kącie schludnego pokoju. Nagle po pomieszczeniu rozległ się dźwięk budzika, od którego dziewczynie robiło się niedobrze. Pospiesznie wyłączyła alarm i opadła z powrotem na białe, miękkie niczym puch poduszki. Na chwilę przymknęła oczy, aby je przetrzeć, a następnie otworzyła je ukazując światu swe błękitne jak letnie, bezchmurne niebo tęczówki. Przeciągnęła się energicznie, ziewając i wstała szybko, niemalże wyskakując spod ciepłej kołdry. Podciągnęła rolety wpuszczając więcej światła i usiadła przy toaletce. Z westchnieniem, jak i również grymasem wyrażającym niezadowolenie, spojrzała na odbicie w lustrze. Miała potargane, kasztanowe włosy, której kosmyki, zwłaszcza grzywki, sterczały na wszystkie strony.  Jej cera była bledsza niż zazwyczaj, gdy jest rozbudzona, a pod oczami miała delikatne cienie. Szybko uczesała swoje włosy czarną szczotką w wysoki kucyk  i nałożyła makijaż maskując niedoskonałości, dodając twarzy świeżości. Na usta nałożyła błyszczyk dodając im ponętności, natomiast oczy przejechała tuszem dając wrażenie większych. Uśmiechnęła się jeszcze promiennie do smukłej brunetki po drugiej stronie i skierowała się do łazienki.
    Po wykonaniu porannych czynności znów wbiegła po schodach do swojego zacisza i ubrała się. Założyła fioletową bluzkę z zawiązywanymi ramiączkami i czarne dżinsy. Do tego pasująca pod kolor bransoletka i skejty. Popatrzyła jeszcze chwilę na swój jedyny kąt w tym domu, gdzie miała absolutny spokój. Na ścianach mieściła się fototapeta z jej ukochanym widokiem – nocnym niebem. Do tego niebieskie składane łóżko, telewizor z brzegu ściany i biurko obok. Wzdychając chwyciła plecak i wyszła z domu.
    Słońce paliło ją niemiłosiernie.  Oczy zaczęły łzawić. Nie znosiła takiej pogody. Było za gorąco. Za jasno. Początek lata dawał jej się we znaki. Jeszcze tylko dwa dni szkoły i wakacje. Simona, najbardziej imprezowa dziewczyna w szkole o hiszpańskiej urodzie organizuje z tej okazji huczną imprezę w swoim domu. Oczywiście, została zaproszona wraz ze swoimi przyjaciółmi. Nie ma się co dziwić, nigdy nie zdarzyło się by nie poszła na jakąkolwiek imprezę. W końcu życie jest tylko jedno, a ogrom nauki wcale jej nie zawadzał w zabawie. W oddali ujrzała Cassie, równolatkę z jej klasy, która zachwycała wszystkich wokół urodą. Faliste blond włosy, pełne usta, jasna cera i soczyście zielone oczy zwracały uwagę każdego w promieniu kilometra. Natychmiast uśmiechnęła się szeroko, gdy tylko dostrzegła Hope, i pomachała do niej. Brunetka szybko do niej podeszła.
 - Cześć, jak minął wieczór? – Spytała mając na uwadze, że dziewczyna od razu po szkole udała się na spotkanie z Mick’iem Frey'em, wysokim chłopakiem z ich paczki, o oczach koloru zimnej stali, które mimo tego spoglądały na wszystkich z ciepłem, a także jasnych włosach. Trzeba było przyznać - to bardzo przystojny chłopak i był popularny w szkole, co musiało być ciężką próbą w związku między nim, a blondynką idącą właśnie obok Hope.
 - Hej. Widzę, że od razu przechodzisz do rzeczy – zachichotała perliście. – Jeśli już chcesz wiedzieć, moja droga, minął cudownie. To była jedna z najlepszych randek w moim życiu. – wystawiła język uśmiechając się tajemniczo. Puściła do przyjaciółki oko z rozbawieniem.
 - Ale wy nie… - zaczęła, ale widząc minę Cassie znała już odpowiedź.
 - Nie, no coś ty! Tylko się całowaliśmy. Chodzi mi o miejsce, do którego mnie zabrał.
 - W takim razie opowiadaj, gdzie poszliście? – Cassie znów uśmiechnęła się zawadiacko. Hope bardzo lubiła w dziewczynie ten słoneczny, zarażający nastrój. Nie dało się przy niej smucić, a tym bardziej na nią gniewać. To jeden z powodów, dla którego te dwie się przyjaźniły.
 - Przykro mi, skarbie, ale to już tajemnica między mną, a Mick’iem. – przyłożyła palec do ust i zarzuciła włosy na plecy. Niestety, to była jej irytująca, a przynajmniej według Hope, wada. Zawsze mówiła jej niektóre ważne rzeczy dopiero po fakcie. Nigdy nie informowała o tym, jak się w danym momencie czuła, przyciągała ludzi, ale w pewnym sensie trzymała ich na dystans. Brunetka uważała, że to nie w porządku. Chciała pomóc Cassie, jeśli ta miałaby jakieś problemy, jednak jej postawa wyraźnie jej to uniemożliwiała.
 - Jesteś okropna… - wywróciła oczami i weszły do szkoły, tuż przed dzwonkiem na lekcje.
    Jak zwykle weszły do klasy ostatnie, spóźnione pięć minut. Recz jasna usłyszały długie kazanie nauczycielki, po czym usiadły w swoich ławkach. Po drodze Hope napotkała roześmiany wzrok Damiena. Rozpakowała książki od języka angielskiego i wymieniła wesołe spojrzenia z Cassie. W połowie lekcji znużona zwróciła głowę opartą na ręce w stronę okna. Widok, który ujrzała wydał jej się uroczy… Do obrzydzenia. Wróble świergotały na gałęziach wierzby, słońce świeciło niemiłosiernie, a uczniowie idący ze sobą pod rękę śmiali się do rozpuku. To było dla niej tak słodkie, że aż ją mdliło. Nie, że nie lubiła miłości, przeciwnie, była romantyczką, ale była też marzycielką i to przeważało w jej osobowości. Zamiast na smutkach związanych z chłopcami i miłością wolała myśleć o rzeczach przyjemniejszych, jak imprezy, pomoc przyjaciołom, na przykład  w angielskim, jej szkice… No i jeszcze jedna jej fascynacja, do której nie przyznawała się głośno – Wampiryzm i inne nadnaturalne zjawiska. To była jej pasja, marzenia. Mimo jednak tak dużej wiedzy o nich i poszukiwaniach nie udało jej się znaleźć żadnej wzmianki czy też wskazówki. Westchnęła ciężko. Chciałaby wyrwać się z tej monotonii i poznać trochę świat od tej ciemnej strony. Głowę by dała, że świetnie by się wówczas odnalazła, uświadomiła sobie, że żyje. Poczuła na sobie czyjś wzrok, a następnie jak ktoś puka ją w plecy. Odwróciła głowę do tyłu i spojrzała na czarnowłosego chłopaka o oczach koloru morza podczas sztormu, ciemne i niespokojne, który uśmiechał się lekko.
 - Dlaczego jesteś zawsze taka zamyślona? – spytał przyglądając jej się uważnie. – Widzę, że mało się ostatnio wysypiasz – zauważył, dostrzegając ukryte sińce pod podkładem i pudrem.
 - Nie mogę się wyspać, ponieważ mam tony lekcji i koszmary. – westchnęła ciężko osuwając się delikatnie w dół po krześle zwracając głowę w górę, ku sufitowi. Damien pochylił się nad nią tak, że był zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy. Jego spojrzenie zdawało się przeszywać dziewczynę.
 - Koszmary? O czym? – spytał łagodnie, hipnotycznym tonem. Hope natychmiast powróciła do pionu i spuściła głowę chcąc ukryć swoje zażenowanie.
 - O… - zawahała się na chwilę. – To głupie, więc, zanim ci powiem, obiecaj, że nie będziesz się śmiał ani złośliwie komentował. – Chłopak położył jedną rękę na sercu, a drugą wystawił przed nią.
 - Obiecuję – powiedział z udawaną powagą, choć chciało mu się śmiać z powodu tych niepoważnych przysiąg. Doskonale wiedziała, że i tak nie zrobi nic, co mogłoby ją urazić. – Więc? O czym był Twój koszmar?
 - Śnił mi się… Wypadek.
 - Wypadek? – podniósł do góry jedną brew w zdziwieniu, coraz bardziej zainteresowany. – Czyj? – Hope spojrzała na niego spłoszonym wzrokiem.
 - Nasz, Dam, nasz… Nikt nie przeżył, ale to nie było jedyną rzeczą w tym śnie. – zaczęła prawie niewidocznie drżeć. Przyznanie się do tego oraz ciągłe odtwarzanie w pamięci wszystkich tych obrazów nie należało do najprzyjemniejszych.
 - Spokojnie, to tylko sen. Wiesz, że nic takiego się nie wydarzy. Co jeszcze zawierał twój koszmar? - miał miękki, uspokajający głos. Hope nie miała pojęcia, jak to robił, że zawsze przy nim czuła się bezpiecznie i swojo. Jakby znali się od zawsze.
 - W żarze płomieni, za rozbitą szybą od strony kierowcy, gdzie ty siedziałeś, unosiły się czarne pióra. – kątem oka zauważyła, że czarnowłosy zmarszczył groźnie brwi, ale nic nie powiedział. Była ciekawa co mogło mu chodzić po głowie. Wbrew pozorom, nie potrafiła czytać chłopakowi w myślach.
 - Coś jeszcze?
 - Chyba nie… Nie pamiętam już, co było dalej. – powiedziała spokojnie, uszczęśliwiona, że wyżaliła się komuś z tego snu, który nawiedzał ją każdej nocy i spędzał sen z powiek.







††~ ROZDZIAŁ DRUGI ~††


    Po szkole pożegnała się z Damienem i Mick’iem i umówiła się z Cassie o osiemnastej trzydzieści pod sklepem z modnymi sukienkami. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła po powrocie do domu było ciśnięcie plecaka gdzieś w kąt i gdy tylko zdjęła buty wbiegła po schodach do siebie, a następnie rzuciła się na kanapę chwytając w ręce, sporej wielkości, kremowego, puchatego misia, ze wstążką zawiązaną na szyi. Wtuliła się wdychając zapach zabawki. Leżała tak z godzinę spoglądając to na swoje ściany z nocnym widokiem to przez okno. Ociągając się po jakimś czasie wstała i usiadła przy komputerze.  Pogrążona w zamyśleniach wpisała w wyszukiwarkę hasło: sukienki na imprezę. W Internecie oczywiście było kilka pięknych kreacji, które ją zachwycały, ale kiedy przyjrzała się im dokładniej jej uśmiech zbladł. Owszem, były bardzo ładne, jednak żadna do niej nie pasowała. Ta zbyt bufoniasta, tamta znów za prosta. Hope miała nadzieję, że podczas oględzin dziś wieczorem znajdzie coś dla siebie. Cassie zawsze znajdowała idealne stroje, dlatego nie przyjmowała do siebie nawet myśli, że przyjaciółka jej nie pomoże.
    Wpół do szóstej brunetka jechała już swoim Porsche po zaciemnionych ulicach Oklahomy oświetlanych jedynie przez nikłe pomarańczowe światła latarni po obu ich stronach. Lubiła jeździć wieczorami po mieście. Zazwyczaj dawało jej to wewnętrzny spokój i odprężenie, niekiedy chciało jej się nawet spać. Dziś jednak jechała w strachu, gdyż wciąż prześladowały ją wizje wypadku samochodowego, w którym to widziała tyle krwi, że na samo wspomnienie o tym miała ochotę zwrócić obiad. Zaciskając dłonie na kierownicy skręciła w prawo i po chwili zaparkowała na parkingu. Zatrzaskując drzwi wyjęła swoją komórkę i oświetliła nią sobie nieco okolicę. W tym miejscu nie było żadnych świateł. Władze najwidoczniej mają ważniejsze sprawy na głowie niż założenie oświetlenia w tej części miasta. Włożyła lewą rękę do kieszeni spodni i skierowała się do sklepu, jak umówiła się z Cassie. Po pewnym czasie znalazła blondynkę machającą jej radośnie. Przyjaciółka mimo tego, że była o kilka miesięcy starsza od Hope nieraz zachowywała się bardzo dziecinnie. Spojrzała na nią. Jej złote włosy spoczywały na ramionach jak zwykle ułożone w delikatne fale. W uszach miała srebrne kolczyki w kształcie króliczków Playboya. Ich oczy zrobione były z małych, czarnych kamieni. Zauważyła, że dziewczyna zdążyła już się przebrać, natomiast ona wciąż nosiła na sobie ubranie, które miała w szkole. Spostrzegła na niej nową czarną bluzkę typu Nietoperek z czerwonym napisem Kiss Me, a niżej czerwone usta.
 - Niezłe ciuchy – rzuciła na powitanie i uśmiechnęła się ciepło.
 - Tak, wiem, dzięki – zachichotała, po czym machnęła ręką obracając się na pięcie w stronę drzwi sklepowych. – Wchodzimy? – Skinęła w odpowiedzi głową i ruszyła wraz z zielonooką do środka.
    Mimo, że był to jeden z najchłodniejszych wieczorów tego lata to termometry wskazywały temperaturę dwudziestu stopni na plusie, a przy blatach kasjerek stały wiatraki włączone na najwyższe obroty. Rozejrzała się wokół. Dziś ruch zmniejszył się, zupełnie tak, jak przewidywała. Nim się obejrzała Cassie już zniknęła. Znalazła ją dopiero przy manekinach noszących letnie imprezowe kreacje. Każda dawała odbiorcy tę nutę subtelności, sprawiała, iż nosząca ją dziewczyna czuła się piękną kobietą. Dodawała pewności siebie, kobiecości. Hope dokładnie przyjrzała się wszystkim sukienkom. Spodobała jej się jedna z brzegu, z dekoltem, na ramiączka, podkreślająca talię i inne kształty. Doskonale ją określała. Ładna, równocześnie skromna jak i odważna. Kolor również się zgadzał. Ciemny szafir, jakby jego odcień w momencie pokazania go w świetle księżyca nocą.
 - Podoba ci się jakaś? – spytała Cassie wyrywając ją z rozmyślań.
 - Tak, znalazłam odpowiednią. – wskazała na granatowy strój, do tej pory nie zauważony przez przyjaciółkę. Wzięła do rąk sukienkę i przyłożyła ją do ciała przygładzając ją. – Ładna, prawda?
 - Prześliczna, Hope! – powiedziała zachwycona blondynka.
 - A ty? Masz coś? – dziewczyna puściła jej oczko i wyciągnęła zza pleców ciuch w kolorze ciemnego fioletu, wąską, podkreślającą talię i nogi, dosyć krótka. Hope dokładnie ją obejrzała. – Idealnie cię odzwierciedla. Jakie dodatki założysz?
 - Naturalnie moje kolczyki z króliczkami Playboya i fioletową bransoletkę. Do tego w tym samym odcieniu buty na obcasie.
 - Podobnie jak ja, ale ja bransoletkę i buty czarne, a kolczyki granatowe, długie. – brunetka odpowiedziała jej bez wahania. Zawsze kiedy zobaczyła jakąś kreację miała już w głowie pełny komplet dodatków. Poszły do kasy i zapłaciły za zakupy. Następnie pojechały do Cassie, aby tam je zostawić. W domu panowała martwa cisza. Jak zwykle ciemno, nikogo nie zastały, jak zresztą podczas każdych odwiedzin u niej. Hope zżerała ciekawość, co się dzieje w tym czasie z jej rodziną, rodzicami i młodszą siostrą, ale nigdy nie pytała. Wiedziała, że blondynka ma problemy z dogadywaniem się z nimi i nie chciała poruszać tego tematu.
 - To jak, dzwonimy po chłopaków? – spytała siadając w fotelu wyjąwszy komórkę.
 - A gdzie zamierzamy pójść? – Hope spojrzała na nią odrywając wzrok ze swojej sukienki.
 - Do kina, moja droga, do kina. Pytanie tylko, czy po Sama też zadzwonić…
 - A dlaczego nie? Przecież on też należy do naszej paczki. To nasz przyjaciel.
 - No tak… Ale wiesz… Odkąd zaczął chodzić z Amy zupełnie nas ignoruje. Nawet jeśli przyjdzie, to zabierze ją ze sobą, a tego nie chcę. Nie lubię jej.
    Sam Huosel to jeden z przyjaciół należących do grupy Hope. Dobrze się uczył, ale mimo to miał też swoją gorszą stronę. Przesadnie pali fetę, pije, aż dziwne, że na drugi dzień przychodzi trzeźwy do szkoły. Na szczęście jego wpływy dotyczące papierosów i innych nie mają znaczenia dla niej i reszty. Lubili go takiego jakim był. Wesoły, zawsze poprawiał wszystkim nastrój rzucając dowcipami. Jednak miesiąc temu zaczął chodzić z Amy i od tamtej pory trochę się zmienił. Mianowicie ignorował swoich najbliższych, świata nie widział poza nią. Amy Moore była jedną z osób zawsze towarzyszących Simonie, ale nie ze względu na popularność, ale dlatego, że była jej siostrą bliźniaczką. Co więcej, tą ładniejszą i spokojniejszą. Niestety wykorzystywała swoją urodę podrywając chłopaków, a tym razem okrutny los wybrał Sama. Nikt, kto miał choć trochę oleju w głowie nie dał się nabrać na jej sztuczki, ale on akurat wpadł po uszy. Hope pokręciła głową.
 - Nadal sądzę, że wypadałoby go zaprosić. Niech ją sobie przyprowadza, jego wybór. Jak jest mądry to się opamięta. – Cassie wywróciła oczami.
 - Dobrze, dzwonię. – wykręciła numer do Micka. Było do przewidzenia. Chłopak od razu się zgodził i obiecał, że powiadomi Damiena. Jako jedyny miał jego numer, ponieważ dzisiaj Dam dostał nowy telefon i podał mu na wuefie  podczas przerwy. Następnie zatelefonowała do Sama. Tak jak przewidywała usłyszała w słuchawce piskliwy, przesłodzony głos Amy. Zgodził się od razu i uprzedził, że jego dziewczyna pójdzie z nim. W odpowiedzi Cassie mruknęła tylko i rzuciła krótkie "do zobaczenia", po czym zakończyła rozmowę. – Spotykamy się z nimi za dwadzieścia minut przy kinie – obdarzyła dziewczynę przelotnym uśmiechem.
Hope skinęła lekko głową. Spojrzała na zegar ścienny w salonie. Wskazywał dwadzieścia po siódmej, a dotarcie na miejsce zajmowało około dziesięciu minut.
 - Może zbierajmy się już, co? – spytała po chwili trwającej ciszy.
 - Tak, pewnie, ale chwilkę, daj mi trochę odpocząć – rzuciła rozsiadając się w fotelu blondynka i zamknęła oczy. Hope siedziała i czekała. Cassie zawsze po zakupach musiała mieć choć kilka minut spokoju. Tak więc po pięciu minutach zamknęły drzwi i wsiadły do srebrnego Porsche.
 - Kocham nocną przejażdżkę, jest tak ciepło i wygodnie… - mówiąc to brunetka ziewnęła przeciągle.
 - Pani kierowco, tylko nie zaśnij – odparła zielonooka.
 - Spokojna głowa. – odpowiedziała Hope przekręciwszy klucz w stacyjce. Rozbrzmiał silnik i samochód ruszył z wolna przyspieszając wraz z każdym przejechanym metrem. Kiedy błękitnooka spojrzała w lusterko zastała śpiącą blondynkę. Uśmiechnęła się mimowolnie. Jej przyjaciółka po raz kolejny przypominała słodką, zagubioną, dwunastoletnią dziewczynkę. Zdziwiła się, jak bardzo pozory mogą mylić. Szczerze powiedziawszy jej również chciało się spać. Oczy przymykały się mimowolnie, lecz za każdym razem potrząsała głową. Jadąc w ciemnościach lekko rozjaśnianych przez księżyc i latarnie ponownie spojrzała w lusterko. Nagle w odbiciu zamiast Cassie pojawiła się twarz około dwudziestoletniego mężczyzny spoglądającego na nią z lubieżnością swoimi bystrymi, jakby widziały więcej niż ktokolwiek, znały całą prawdę, szkarłatnymi oczyma z czarnymi jak smoła białkami. Człowiek ten, oblizał usta obnażając białe jak śnieg kły, a chwilę później wygiął je w tajemniczym uśmiechu. Przechylił głowę na bok tak bardzo, że zaskrzypiały łamane kości. Hope krzyknęła przerażona wydając z siebie przed tym świst i zjechała z trasy wprost na auto z naprzeciwka. W ostatniej chwili skręciła na odpowiedni tor. Widziała jeszcze, jak kierowca Volvo zbulwersowany popukiwał się w głowę zerkając na nią z pogardą. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę. Cała drżała. Odgarnęła niesforne kosmyki włosów, które wydostały się z kucyka, dając je za ucho. Zatrzymała się na poboczu, aby się uspokoić.
 - Hope, co jest? – spytała sennie obudzona Cassie mrużąc oczy. – Czemu stoimy? Złapałaś gumę?
 - Nie, nic się nie stało – powiedziała starając się, by jej głos brzmiał naturalnie.
 - Boże, cała drżysz. – Cassie spojrzała na nią uważnie i położyła jej rękę na ramieniu. – Wszystko w porządku?
 - Tak, tak, wszystko gra, pies drogę mi przebiegł i lekko się wystraszyłam. To wszystko.
 - Może mimo wszystko ja pokieruję, co? – zaproponowała z troską.
 - Wiesz co, to będzie dobry pomysł – mówiąc to odpięła pasy i otworzyła drzwi. Blondynka zrobiła to samo, po czym zamieniły się miejscami.
    Chwilę później były na miejscu. Hope z ulgą zauważyła, że ochłodziło się nieco, a to jeszcze mocniej sprawiło, że się uspokoiła. Weszły wolno po schodach od kina i stanęły przed drzwiami wejściowymi. Były pierwsze, nie dziwiło ich to, ponieważ zostało jeszcze około sześciu minut. Zaraz jednak dojrzała w oddali Micka, a wraz z nim Sama idącego pod rękę z Amy. Hope z przykrością stwierdziła, że nie ma wśród nich Damiena.
 - Siema, dziewczyny – rzucił Mick natychmiast obejmując ramieniem Cassidy, na co ta powitała go namiętnym pocałunkiem.
 - Cześć, Mick – rzuciła Hope – Hej, Sam, Amy – powiedziała grzecznie, mimo, że nie przepadała za nową dziewczyną przyjaciela.
 - Witam – odparła zarzucając włosy na plecy Amy jedną ręką, a drugą ścisnęła mocniej dłoń Sama.
 - To jak, Am, wchodzimy? – szatyn uśmiechnął się lekko.
 - Co się głupio pytasz, idioto! – parsknął Mick, a jego blond grzywka przysłoniła mu jego szaroniebieskie oczy. – Wchodzimy, wchodzimy.
    Wszyscy złożyli się i wybrali horror „ Internat”. Amy naturalnie wolała co innego, mianowicie „ Miasto Mroku ”, ale została przegłosowana. Ustalono, że jej wybór obejrzą przy następnej okazji. Hope wzięła pieniądze i podeszła do kasy. Kupiła bilety, ale kiedy spojrzała w okienko przed oczami stanęła jej ponownie twarz tajemniczego młodego mężczyzny. Wzdrygnęła się upuszczając wydane drobne. Mick usłyszawszy dźwięk zderzenia monet o podłogę podszedł do dziewczyny i pomógł jej zbierać.
 - Dzięki, rozkojarzona dzisiaj jestem. – odparła, po czym schowała pieniądze do kieszeni, a do rąk wcisnęła mu bilet.
 - Zauważyłem. – parsknął i spojrzał na świstek – Dzięki. Świetnie! Ostatni rząd! – uśmiechnął się szeroko.
 - Wiem, mamy szczęście. – odpowiedziała. – Słuchaj, powiadomiłeś Damiena?
 - Tak, powiedziałem mu o kinie, ale nie mógł przyjść.
 - A wytłumaczył czemu? – blondyn pokręcił głową przecząco.
 - Coś mówił, że nie za dobrze się czuje, czy jakoś tak, nie wiem, nie bardzo go słuchałem. – wzruszył ramionami i podszedł do reszty paczki. Hope ruszyła za nim i rozdała wszystkim bilety. Do rozpoczęcia filmu zostało trochę czasu, więc poszła wraz z Amy po popcorn i napoje. Chciała spędzić z nią więcej czasu, aby poznać dziewczynę lepiej. Chwilę szły w milczeniu, a wokół panowała niemiła atmosfera. Podeszły do kobiety za ladą i złożyły zamówienie.
 - Amy – zaczęła Hope – Jak ci się wiedzie z Samem?
 - Dobrze, to świetny chłopak, czemu pytasz? – ciemnowłosa spojrzała na nią pytająco.
 - Od tak – brunetka wzruszyła ramionami – Prawdę mówiąc chcę trochę z tobą pogadać. Jesteś dziewczyną przyjaciela, chcę cię poznać.
 - Nie martw się, nie jestem z nim z jakiś durnych powodów, jesteśmy razem, ponieważ coś do siebie czujemy. – uśmiechnęła się lekko, wzięła do rąk kubki z jedzeniem, a Hope chwyciła napoje i słomki. Niedługo potem znalazły się z powrotem przy reszcie. Amy podała Samowi kubek z popcornem i coca-colę przyklejając się do niego. Blondynka wywróciła oczami, po czym wzięła garść prażonej kukurydzy. Podrzuciła kilkoma wrzucając je sobie do ust. Mickowi się to spodobało, bo wziął do rąk popcorn z jej kubka i z odległości kilkudziesięciu centymetrów zrobił to, co ona przed chwilą. Roześmiali się głośno karmiąc się w ten sposób.
 - Przestańcie się bawić i wejdźmy do sali,  za chwilę się zacznie. – zauważyła Hope poirytowana i ruszyła przodem. Dali świstki kobiecie stojącej w wejściu, a w chwili następnej zajęli swoje miejsca. Mick obok Sama i Cassie, następnie Hope i Amy.
    Film nie trwał długo i wcale nie był taki straszny jakby się mogło wydawać, ale to nie powstrzymało nową przed wtulaniem się w szatyna i ściskaniem jego dłoni. Cassie czuła się momentami znużona, twierdziła, że wszystko jest strasznie przewidywalne. Mick co jakiś czas szeptał coś swojej ukochanej do ucha, a następnie chichotali cicho. Wieczór ogólnie się udał. Cała grupa była zadowolona.
    Wychodząc z kina Cassie źle się poczuła, co często jej się zdarzało kiedy siedziała więcej niż godzinę w sali. Mick zaproponował, że ją odwiezie, a ta z chęcią się zgodziła.
 - Hope, nie masz nic przeciwko? – spytała błagalnym wzrokiem i słodkim tonem.
 - Skąd. – uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Jedź i do zobaczenia.
 - Papa, do zobaczenia jutro w szkole. – blondynka wsiadła wraz ze swoim chłopakiem do auta, a Sam z Amy odparli, że wrócą pieszo, mieli do przejścia tylko dwie przecznice, a mieszkali praktycznie obok siebie. Pożegnali się, a Hope skierowała się do parkingu. Znów oświetliła drogę komórką czując na sobie czyjś wzrok, który palił ją od wyjścia z budynku. Wsiadając do samochodu miała wrażenie, że widziała chłopaka gdzieś na drugim końcu placu parkingowego, ale kiedy przyjrzała mu się, stanęła jak wryta, a postać odeszła szybkim krokiem. W czarnej koszuli i dżinsach zobaczyła oddalającego się Damiena.


††~ ROZDZIAŁ TRZECI ~††


    Nadszedł piątek. W całej szkole panował gwar wywołany zakończeniem kolejnego roku szkolnego. Cała paczka przyjaciół wraz z Hope zebrała się pod swoją klasą dokładnie o ósmej czterdzieści. Ubrani w stroje galowe chłopcy wyglądali na prawdziwych dżentelmenów. W dodatku taki uroczysty strój dodawał im powagi oraz dorosłości. Dziewczynom dawało to okazję do założenia krótkich spódniczek i szpilek, co zazwyczaj nie zbyt podobało się nauczycielom.
 - Hope, nareszcie! – uradowana i szczęśliwa Cassie oderwała się z objęć Micka i przytuliła ją. – Pięknie wyglądasz, kochana!
 - Dzięki, ty również. – odrzekła ziewając. Zdecydowanie nie należała do rannych ptaszków. – Aleś ty wesoła… Pewnie z powodu wakacji, nie?
 - Owszem, ale to nie jedyny powód. Chyba nie zapomniałaś o imprezie Simony, prawda?
 - Nie, jasne, że nie. Nie mogę się już doczekać.
 - Nie widać tego po tobie. – stwierdziła blondynka.
 - Pewnie dlatego, że jestem cholernie zmęczona. Rany, za jakie grzechy ja muszę tak wcześnie wstawać?! – pozostali wybuchnęli śmiechem. Wszyscy, z wyjątkiem Damiena, który widocznie nad czymś rozmyślał, co przykuło uwagę błękitnookiej.
 - Co jest? Też nie mogłeś spać, czy jak? – spojrzała na chłopaka, który poderwał się w miejscu.
 - Nie… Znów miałaś koszmary? – zapytał z przejęciem.
 - Ta, jak zwykle. – machnęła ręką. – Wciąż to samo. – czarnowłosy zmarszczył lekko brwi zastanawiając się. Nie podobało mu się, że dziewczyna miewa ten sen, a zwłaszcza ta część, w której w powietrzu unoszą się czarne pióra.
    Podczas apelu Mick uciął sobie krótką drzemkę. Cassidy za każdym razem, kiedy spoglądała w jego stronę, chichotała bądź uśmiechała się mimowolnie widząc jak chłopak się ślini. Kiedy dyrektor wywołał go, aby odebrał nagrodę i stypendium sportowe szturchnęła go łokciem w bok, a on poderwał się szybko. Chwilę trwało zanim zapoznał się z sytuacją, ale w końcu poszedł na środek hali wraz z paroma innymi uczniami. Sam otrzymał stypendium naukowe, Cassie puchar w nagrodę za pierwsze miejsce w zawodach cheerleaderek jako jej kapitan, a Hope kilka dyplomów za osiągnięcia plastyczne i sportowe, jak i również świadectwo z czerwonym paskiem. Po uroczystości dołączyła do nich Amy, jedna z tych, które dostały świadectwo z paskiem.
 - Gratulacje wszystkim, co powiecie na oblanie tego piwem? Oczywiście nie dużo, ktoś musi kierować jak będziemy jechać do mojego domu.
 - Dla mnie bomba. Ja stawiam! – krzyknął Mick ukazując w szerokim uśmiechu rząd swoich białych zębów.
 - Ja poprowadzę, więc nie będę pił… - westchnął ciężko Dam, choć nie wyglądało na to, że to dla niego jakaś strata. Nie był typem chłopaka, który pił na umór, aż nie zaleje się w trupa do nieprzytomności. – Macie szczęście i zaszczyt pojechania moim nowym mercedesem! – pochwalił się dumny, na co wszyscy odpowiedzieli przewróceniem oczu. – No co?
 - Nic, nic, nasz debilu. – Mick rzucił się na niego i objął przyjacielsko ramieniem.
 - Sam jesteś debilem, jełopie! – odepchnął go zirytowany, następnie odchrząknął uspokajając się. Hope zachichotała, ale kiedy ten zgromił ją wzrokiem zamilkła, wciąż się uśmiechając pod nosem.
 - Nie kłóćcie się, bo z piwa nici. – rzuciła Amy rozbawiona. – Rany, z wami to jak z dziećmi, wy macie chyba nieuleczalnego downa. – Zarówno Damien jak i Mick nachmurzyli się i nadymali policzki.
 - Nie róbcie takiej miny, weźcie się na mnie nie obrażajcie… - powiedziała przepraszająco. – Już wiem, ja postawię, Mickowi dodatkowe piwo, a Damienowi pizzę, zgoda?
 - Mnie pasuje. – uśmiechnął się ciepło.
 - Zgoda. – odparł czarnowłosy.
    Piętnaście minut później byli już w barze, gdzie Amy zamówiła jedzenie i piwo Mickowi, a on z kolei jej i pozostałym. Zajęli miejsce przy stoliku na zewnątrz. Cassie zaczęła opowiadać o swoim ulubionym aktorze, Ianie Somerhalderze, grającego jednego z braci Salvatore, Damona, we wspaniałym serialu,  „The Vampire Diaries ”, wielbionym przez prawie wszystkie nastolatki w Ameryce i Europie, a nawet w kilku innych miejscach na świecie. Mick z Samem opowiadali dowcipy i opracowywali nowe zagrania do kolejnego meczu piłki nożnej między nimi a Tigersami. Damien słuchał uważnie tego co obaj mają do powiedzenia, wtrącając co jakiś czas kilka słów. Zazwyczaj to on obmyślał wszystkie strategie drużyny, ale dziś dał trochę pomyśleć ich kapitanowi, którym był właśnie blondyn.
 - Macie, za kolejne wakacje, postarajmy się przeżyć je jak najlepiej! – Amy podała wszystkim po browarze i rozdała duże szklanki od coca-coli, a następnie wzniosła toast. Wszyscy upili kilka łyków i powrócili do rozmowy, lecz tym razem znaleźli wspólny temat. Zajęcia wakacyjne.
 - Co macie zamiar robić w wakacje? – spytała Hope popijając piwo ze szklanki.
 - Ja zmiażdżyć Tigersów i każdą inną drużynę, która stanie nam na drodze do finału! – Mick uniósł jedną rękę w górę zaciskając ją w pięść, a drugą trzymał butelkę alkoholu.
 - A ja to samo. – Sam spojrzał na kapitana swojej drużyny. – No, jeszcze chce chlać, aż padnę.
 - Hm… Mam zamiar zapisać się na kurs tańca nowoczesnego do Domu Kultury wraz z Hope. – powiedziała obojętnie Cassie posyłając dziewczynie uśmiech.
 - Tak, ale ja dodatkowo będę tam chodziła na zajęcia pisarskie i sztukę. Chcę spędzić te wakacje odwrotnie do zeszłorocznych, kiedy to leżałam plackiem na kanapie. – zachichotała. – A ruch się przyda. Co z tobą, Amy?
 - Ech, Simona urządzi mnóstwo imprez i zaprosi sporo chłopaków, więc nudzić się nie będę. Jednak zapiszę się na taniec nowoczesny i towarzyski. Pojadę też nad morze w sierpniu na dwa tygodnie.
 - No to wszyscy mamy w tym roku coś ciekawego do robienia. – uśmiechnęła się Hope. – Damien, a co z tobą?
 - Jeszcze nie wiem. – odrzekł krótko.
 - Jak to?
 - Zwyczajnie, nie planuję, jak spędzę czas, zobaczy się. – wzruszył obojętnie ramionami. – Rozegram parę meczy z drużyną, a tak to nie wiem jeszcze. Co będzie, to będzie.
    Nagle zadzwoniła komórka Amy z dzwonkiem Rihanny & Eminema. Dziewczyna odebrała, a w słuchawce rozległ się głos podenerwowanej Simony krzątającej się po domu.
 - Tak, tak, już idę, Jezu, no chwila, będę za dziesięć minut! – Amy odłożyła słuchawkę mając już dosyć wywodów siostry na temat pomocy przy szykowaniu imprezy.
 - Przepraszam was, kochani, ale muszę już lecieć. Spotkamy się u mnie o szóstej, tak?
 - Yes! – zawołał Mick i pomachał jej na pożegnanie, a ona zniknęła za rogiem.
    Hope siedziała przy swojej toaletce poprawiając makijaż i zakładając swoje granatowe kolczyki. Jej sukienka według przewidywań leżała na dziewczynie jak ulał, podobnie zresztą jak Cassie, która w tym momencie malowała usta pomadką. Brunetka poprawiła swoje włosy spięte czarną klamerką, po czym włożyła bransoletkę i przejechała rzęsy tuszem. Włożyła do swojej czarnej torebki błyszczyk, chusteczki oraz tusz i tonik. Poczekała na przyjaciółkę, aż ta skończy się szykować i wyszły przed dom, gdzie czekał już Dam w mercedesie, Mick siedząc na tylnym siedzeniu dobierał się do kierownicy i trąbił na nie, żeby się pospieszyły, a Sam siedział spokojnie i zrobił im miejsce obok. Cassie otworzyła drzwi pasażera z przodu i usiadła w nim wygodnie. Brunetka  zamarła wpół kroku z wystraszoną miną. Wszystko było dokładnie jak w jej snach. Bała się. Bała, że skończą tak jak w koszmarze, martwi nie dojadą na miejsce. Damien zauważył przerażenie w jej oczach.
 - Coś się stało? – spytał niby obojętnie, ale w oczach kryła się troska.
 - Tak, nie, to znaczy… - przełknęła ślinę.
To tylko sen, pomyślała. To się nie stanie naprawdę, idiotko! Skarciła się w myślach.
 - Wsiadasz, czy nie, Hope? Nie ma czasu! – zawołał Mick. Niebieskooka zastanowiła się. Miała głębokie obawy co do tej jazdy. Nie chciała, aby jej wizje stały się prawdą. Z drugiej strony to głupie brać pod uwagę jej fantazje. Po chwili wsiadła do środka.
 - Hope, wyluzuj, to tylko samochód, nie gryzie, choć należy do Damiena. – właściciel mercedesa spojrzał na Micka spod byka. – Jezu, ten to kocha auto bardziej od czegokolwiek innego… - uśmiechnął się niezdarnie.
 - Jedźmy już, spóźnimy się! – Cassie przekręciła się na siedzeniu. – Damien, włącz klimę, gorąco tu jak nie wiem.
 - To zamknij okno. – blondynka z westchnieniem nacisnęła przycisk, a szyba poszła w górę. Zaraz po tym Damien ruszył ignorując zaczepki szarookiego. Hope siedziała skulona po lewej stronie przy oknie z przerażonym spojrzeniem.
    Wpół do szóstej znajdowali się już w drodze do bliźniaczek Moore. Panowała sztywna atmosfera. Nikt się nie odzywał, wszyscy nie mogli już doczekać się imprezy. Nikt, z wyjątkiem Hope, nie przeczuwał katastrofy, która miała wkrótce nadejść.
    Nagle Damien poczuł przeszywający ból głowy, jak gdyby ktoś próbował zmiażdżyć mu ją od środka. Automatycznie złapał się jedną ręką za głowę, a drugą skręcił gwałtownie na pobocze. Jednak z tyłu uderzył w nich wóz Ju l i e t t a, więc z piskiem opon mercedes przekręcił się w poprzek lądując na samym środku ulicy. Dziewczyny zaczęły piszczeć i wbiły się w siedzenia. Wtem ni stąd, ni zowąd pojawiła się biała ciężarówka, która zderzyła się z prawą stroną samochodu Damiena. Hope oślepiło jasne światło. Zakryła uszy nie chcąc słyszeć tych okropnych dźwięków i zamknęła oczy. Poczuła ból w skroni i nogach.
     Powoli jej oczy zamykały się, prawie wszystko straciło dla niej znaczenie. Nie interesowało jej już to, że jej przyjaciele leżą porozrzucani jak marionetki w zniszczonym, przewróconym do góry nogami srebrnym mercedesie, zupełnie martwi, z wyjątkiem Damiena, który i tak niedługo dołączy gdzieś tam na górze do pozostałych, a ona sama bezwładnie leży na tylnym siedzeniu z przytrzaśniętymi nogami przez zarwany fotel z nieżyjącą Cassie. Już w ogóle do niej to nie docierało.  Nie liczyło już się, że jej przyjaciele, Sam, Mick i Cassie, jej jedyni najlepsi towarzysze w szkole i poza nią, nie żyją, a ona i kierowca samochodu są poważnie ranni. Z sekundy na sekundę odpływała, oczy przesłoniła coraz gęstsza mgła…
    To, co ją obudziło wprawiło ją w głębokie wzruszenie. Ciepły, choć zmęczony głos przyjaciela spowodował u niej, zupełnie bezpodstawnie, łzy. Usłyszała ciężkie ruchy i sapanie usiłującego się ruszyć Damiena. Puścił hamulec i odpiął pas. Przyłożył dłoń do skroni i nie minęło wiele czasu kiedy spostrzegł co się wydarzyło. Nerwowo rozejrzał się po samochodzie. Ledwo spojrzał na blondynkę obok, a już wiedział, że nie da się jej odratować. Na jego twarzy rysował się grymas obrzydzenia. Po chwili jego wzrok napotkał otępiałe spojrzenie Hope. Dokładnie przyjrzał się obrażeniom dziewczyny i spróbował się poruszyć. Zaraz jednak jęknął z bólu zaciskając powieki. Jeszcze raz, z nadzieją, obleciał wzrokiem wnętrze auta. Zamarł, a potem odetchnął z ulgą widząc Mick'a, który ocknął się i złapał za głowę. Miał rozcięty łuk brwiowy.
 - Cholera jasna, Hope, wszystko w porządku? – wycedził przez zęby. Poderwał się i wysiadł z samochodu przyciskając rękę do krwawiącego czoła. Otworzył drzwi od strony brunetki i kucnął przy niej.
 - Damien…? Matko, moja głowa… - dotknęła ręką włosów, a gdy na nią spojrzała ujrzała krew. – Boże…
 - Spokojnie, możesz wstać?
 - N- nie mogę ruszyć nogami… - Dam spojrzał na jej nogi. Były przytrzaśnięte przez zarwane siedzenie z Cassie.
 - Poczekaj, pomogę ci. – podszedł do ciała blondynki. Sprawdził jej puls robiąc sobie niepotrzebnie nadzieję. Pokręcił przecząco głową. Dał fotel do przodu z wysiłkiem, uwalniając tym samym Hope. – Możesz nimi poruszyć? – zawołał. Dziewczyna spróbowała, ale przeszkodził jej ostry ból.
 - Szlag, jak boli… - syknęła, ale lekko szarpnęła kończynami.
 - Moment, nie ruszaj się, wyciągnę cię stamtąd. – przełknął głośno ślinę, a następnie wziął dziewczynę pod pachy i ostrożnie wydostał ją z auta, które obejmowały płomienie. Zaklął kiedy usłyszał i poczuł zapach benzyny wypływającej z auta, okrążającą ich. – Kurwa, musimy wiać. Mick, wstawaj szybko! - rzucił do roztargnionego przyjaciela. Prawdopodobnie doznał wstrząsu mózgu, jednak po chwili podniósł się ociężale i wydostał z auta. Starał się nie patrzeć na Sama...
 - A co z resztą? Musimy ich ratować! – krzyknęła wciąż otumaniona najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że nie da się już nic dla nich zrobić. Dam pokręcił głową.
 - Nie żyją. – powiedział z trudem. Jego słowa cisnęły niczym grom w dziewczynę, której łzy poleciały po policzkach.
 - Sam, Cassie… - zaczęła szlochać i kasłać naprzemian. Czarnowłosy wziął ją na ręce i szybko oddalił się od miejsca zdarzenia. Starał się nie zwracać uwagi za zakrwawioną nogę i ramię, które wraz z każdym ruchem coraz mocniej zalewało się szkarłatem.
 - Krwawisz… - powiedziała chrypliwie przez dym, mrużąc oczy.
 - Ty też, poczekaj. – usiadł na poboczu kładąc jej głowę na swoich kolanach. Porwał koszulę i przycisnął jej do głowy. Dziewczyna syknęła. – Przepraszam, to wszystko moja wina. Nie posłuchałem cię, straciłem panowanie nad kierownicą.
 - Nie, to nie twoja wina, już dobrze. Musimy zadzwonić po ambulans. – Czarnowłosy skinął głową i wyciągnął z kieszeni komórkę. Chwilę później dokładnie określił kobiecie po drugiej stronie słuchawki zaistniałą sytuację. Karetka miała przyjechać za około pięć minut. Do tego czasu pozostali sami we trójkę.
 - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, - chłopak starał się uspokoić drżącą dziewczynę. Odgarnął jej włosy z twarzy nadal uciskając krwawienie. Tym czasem w samochodzie coś świsnęło, odpadły drzwi, przy których siedziała Cassie, a chwilę potem nastąpił wybuch. Na wszelki wypadek chłopak zasłonił Hope swoim ciałem, by jakieś odłamki jej nie poraniły. Na szczęście jednak byli tak oddaleni, że płomienie czy też kawałki auta nie sięgnęły ich. Ciemnooki wymienił spojrzenie z przyjacielem, a potem skierował zatroskany wzrok na dziewczynę. Mówił do niej, wiedział, że ona nie może zasnąć. Trzy minuty później przyjechał ambulans na sygnale i umieścił Hope oraz Mick'a w samochodzie. Dam wchodząc do środka zauważył, że ciało blondynki, choć mógł się mylić, bo płomienie utrudniały widok, zniknęło.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz